— A bogać że uredzi wszyćkiemu, nawet Nastusia się dziwuje!
— Trzaby kogo przynająć, abo i zgodzić parobka... — myślała głośno.
Jędrzych podrapał się i rzekł nieśmiało:
— Hale, szukać obcego, kiej Szymek gotowy... żeby mu ino rzec to słowo...
— Głupiś! Nie wyciągaj szyją, kiej do cię nie piją! — warknęła i srodze się tem zgryzła, że tak czy owak a trza będzie ustąpić i jakaś zgodę z nim zrobić.
Jednak najbarzej martwiła się o Jagusię, na darmo bowiem próbowała się wywiedzieć, co jej jest? Jędrzych też nie wiedział, a kum nie śmiała się wypytywać, by za wiele nie dołożyły. Przez całe te trzy dni, po wyjściu kompanji do Częstochowy, błąkała się w przeróżnych domysłach kieby w tej uprzykrzonej ćmie, jaż dopiero w sobotę po południu, doprowadzona już do ostatka, wzięła sielnego kaczora pod pachę i poszła na plebanję.
Wróciła nad wieczorem zburzona, kiej ta noc jesienna, spłakana i ciężko wzdychająca, nie odzywała się do nikogo, aż po kolacji, kiej ostała sama z Jagusią, przywarła drzwi do sieni i rzekła:
— A wiesz, co rozpowiadają o tobie i Jasiu?
— Nie ciekawam plotów! — odrzekła niechętnie, podnosząc zgorączkowane oczy.
— Ciekawaś czy nie, a powinnaś wiedzieć, że przed ludźmi nic się nie uchowa! A kto cicho robi, o tym głośno mówią! A o tobie wygadują, że niech Bóg broni!
Rozpowiedziała szeroko, czego się dowiedziała od proboszcza i organistów.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.
— 344 —