— Nie chcesz do spowiedzi! — Aż głos jej schrypnął ze zgrozy.
— A nie. Ksiądz do kary to skory, ale z pomocą to się nikomu nie pokwapi...
— Cicho, żeby cię Pan Jezus nie skarał za takie grzeszne gadanie! A ja ci mówię, do spowiedzi idź, pokutuj i Boga proś, to ci się jeszcze wszystko przemieni na dobre.
— A mało to mam pokuty, co? A cóżem to zgrzeszyła? Za co? To pewnie za moje kochanie i za moje cierpienia taka mnie spotyka nadgroda, co? Że już co najgorsze we świecie, to mnie spotkało! — skarżyła się żałośnie.
Nie przeczuwała nawet biedula, że spadnie na nią jeszcze cosik gorsze i bardziej niespodziane i bardziej niesprawiedliwe.
Nazajutrz bowiem, w niedzielę, przed sumą gruchnęła po wsi wieść, zgoła niepodobna do wiary, że wójta aresztowali za brak pieniędzy w kasie gminnej.
Niesposób było zrazu uwierzyć i, chociaż prawie z każdą godziną ktosik przylatywał z nową i coraz gorszą przykładką, jeszcze nie brali tego zbytnio do serca.
— Próżniaki wymyślą se co niebądź i roztrząsają se la zabawy! — mówili poważniejsi.
Ale uwierzono, gdy kowal wrócił z miasta i wszystko co do słowa potwierdził, a Jankiel w południe powiedział do całej gromady:
— Wszystko prawda! W kasie brakuje pięć tysięcy, zabierą mu zato całą gospodarkę, a jak będzie jeszcze mało, Lipce muszą za niego dopłacić!
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.
— 347 —