— Szkoda człowieka, nama juści zrobił krzywdę, ale sobie najgorszą! — mówili poniektórzy co stateczniejsi, a na to wraziła między nich tłuste brzucho Płoszkowa i dalejże nibyto żałująco wyrzekać i trzeć suche ślepie:
— A mnie żal wójtowej! Biedna kobieta, panią se była i nos zadzierała, a teraz co! Chałupę wezmą, grunt przedadzą i na komorne pójść pójdzie chudzina, na wyrobek. I żeby se chociaż użyła!
— A mało to jeszcze wysmakowała dobrego! — wrzasnęła Kozłowa, wtórując gorąco, jeno na drugi sposób — używały se ścierwy, kieby jakie dziedzice. Co dnia jadły mięso! Wójtowa pół garczka cukru kładła se do kawy, a czysty harak pili szklankami! Widziałam, jak zwoził z miasta całe półkoszki przeróżnych przysmaków. A z czegoż to im brzuchy spęczniały, przecież nie z postu!
Słuchali rozważnie, choć wkońcu pletła już trzy po trzy, ale dopiero organiścina trafiła wszystkim do serca, nalazła się na wsi nibyto przypadkiem i, posłuchawszy rozmów, rzekła odniechcenia:
— Jakto, to nie wiecie, na co wójt wydał tyle pieniędzy?
Jęli się cisnąć dokoła i pytać, niewoląc ją do odpowiedzi.
— Stracił na Jagusię, wiadomo.
Tego się nie spodziewano, więc jeno w zdumieniu spozierali po sobie.
— Już cała parafja mówi o tem od wiosny! Ja wam nie rozpowiem, ale spytajcie się kogo bądź, choćby z Modlicy, a dowiecie się całej prawdy!
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/351
Ta strona została uwierzytelniona.
— 349 —