nie całości jej granic, wytępienie wszelkiej przemocy i uzurpacyi, ugruntowanie wolności narodowej i niepodległości Rzeczypospolitej — ten jest cel święty powstania naszego“.
Przerwał, by złapać powietrza; ni jeden szmer nie zmącił modlitewnej cichości, jeno oczy paliły się ogniami powstrzymywanych uniesień i twarze dawały obraz najgłębszej uwagi, czułości i skupienia.
Przeczytał jeszcze zarys urządzeń, jakie muszą powstać, żeby insurekcya w skutkach pomyślnych zawiedziona nie była, i przeszedł do szczegółów:
„Za powszechną więc nas wszystkich wolą stanowimy, co następuje:
„Primo: obieramy i uznajemy niniejszym aktem naszym Tadeusza Kościuszkę za najwyższego i jedynego Naczelnika i rządcę całego zbrojnego powstania naszego...“
Nagle jakoby orkan się zwalił i wybuchnął wszystkiemi potęgami żywiołów:
— Niech żyje Kościuszko! Wiwat! Niech żyje Naczelnik! Niech żyje!
Uczynił się nieopisany zamęt, ledwie kordony żołnierzów odparły napór uderzających ciżb. Wzdymali się niby morze do dna rozburzone i rozszalałemi falami bijące. Wszystkie głosy, wszystkie spojrzenia i wszystkie czucia, pijane uniesieniem radości, leciały pod stopy Naczelnika. Burza okrzyków, tysiączne wołania, gdzie już płacze radości, gdzie jeno ręce wzniesione, gdzie twarze zalane łzami zachwyceń, gdzie rozwiedzione ramiona, gdzie oczy obłąkane w szczęściu nadludzkiem — dawały słaby jeno obraz tego, co się działo w sercach i umysłach.
Nikt już nie słuchał dalszego czytania Linowskiego. Zbędne już im były słowa i zgoła niepotrzebne wtedy, kiedy stał wśród nich On, Wódz! Naczelnik Narodu! Władca wszystkich dusz! Prawdziwy król powszechności. On wydźwignie Rzeczpospolitą! On zaprowadzi sprawiedliwość! Prawdziwą wolność ugruntuje! Ufna radość przepełniła serca i głosiła się dokoła, łączyła pobratane dłonie i wśród płaczów roztkliwienia rzucała ludzi sobie w objęcia przyjaźni.
Trwało to pewien czas, aż znowu twardy warkot bębnów nakazał milczenie.
Naczelnik wystąpił na środek czworoboku, wyrwana z pochwy szabla zamigotała w słońcu, podniósł ją w górę i z oczyma wzniesionemi, podobien do archanioła wzniosłością oblicza, przysięgał narodowi:
— „Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu narodowi Polskiemu, iż powierzonej mi władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie jej dla obrony całości granic, odzyskania samowładności narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna męko Syna Jego...”
Przestał, tocząc dokoła wniebowziętemi oczyma.
Pochyliły się przed nim sztandary, wojsko sprezentowało broń, kapele uderzyły tryumfalną fanfarą, zadzwoniły we wszystkich kościołach dzwony, ze wszystkich piersi wyrwał się krzyk niezmierny i Zygmuntowski dzwon zahuczał, aż zadygotały mury: bił zwolna, głosząc uroczyście dalekim ziemiom i miastom, i morzom i górom, i ludom, całemu światu i wszystkiej Polsce zmartwychpowstania godzinę.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Naczelnik, otoczony ciżbami, ruszył na Ratusz podpisywać akt powstania.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |