Strona:Władysław Stanisław Reymont - „Przysięga Kościuszki”.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
5
Przysięga Kościuszki.

„Powszechna ufność składa w twoje ręce ster Rzeczpospolitej” — zadźwięczały mu w mózgu słowa Wodzickiego. Zatargał się w sobie, w skroniach zabiło młotami, serce przestawało bić, cofał się w przerażeniu, jakby przed straszliwą zjawą Golgoty.
— A gdzież król, strażnik namaszczony? Gdzie hetmani? Gdzie urodzeni przewódcy tej ziemi nieszczęsnej? Czemuż nie stają na czele? — szeptały pobielałe wargi w stronę skrzydlatego rycerza. — Czemuż złożyli na moje słabe barki ten ciężar nadludzki? Zali godzien jestem takiego wywyższenia?
— Zali podołam i wydźwignę? — myślał coraz trwożniej i w tym chwilowym upadku ducha zobaczył wszystko zgoła niemożliwem do dokonania. Zdumiewał się nawet własnemu zuchwalstwu. Słabym się naraz poczuł, samotnym i bezradnym, jak źdźbło, przymuszone stawiać czoło nawałnicom. Walczył jednak ze sobą, łamał się i szamotał. Burza się w nim rozszalała. Myśli się rwały, niby ogniki szarpane przez wichry. Bezsilność dawała gorzki posmak rozpaczy. Klęski widział, upadek, zatratę. A co jeszcze przed godziną zdawało mu się niezłomne i pewne, waliło się teraz struchlałem rumowiskiem. Straszna noc zwątpienia opadła duszę.
— Boże miłosierdzia! Boże! — jęczał rozpięty na krzyżu nadludzkiej męki.
Wybiła pierwsza. Zaręba, jakby skamieniały, stał w drzwiach kordegardy, nie spuszczając z niego oczu. Rozumiał, co się w nim dzieje, i ujrzawszy respons na swoje niepokojące pytania, cierpiał wraz z nim nieopisane udręki.
Naraz Kościuszko, jakby uciekając przed ostatecznem zwątpieniem, rzucił się do planów, porozkładanych na stole. Szukał ratunku w rejestrach i sumaryuszach sił zbrojnych, czytał długie litanie spiskowców po województwach. Przeglądał ranglisty oficyerów, podkreślając niektóre nazwiska. Rozpatrywał miejsca, zajmowane przez nieprzyjaciół, wykreślał marsze, konotował jakieś dyspozycye, obliczał zasoby i snadź generalny obraz przedstawiał się pomyślnie, gdyż odetchnął z widoczną ulgą. Rumieniec okrasił jagody i oczy nabrały blasków. Tak się jednak utrudził tą gorączkową pracą, że przystąpił do okna zaczerpnąć powietrza. Owiał go przejmujący chłód i myśli wróciły do dawnego biegu. Pojrzał w niebo, w przymglone migoty gwiazd, w bezkresy ciemności, w niepojęte dalekości. Nieopowiedziana tęsknota poniosła go na jakąś wyżę, z której oczyma duszy ogarnął całą polską krainę. Leżała w mrokach i w milczeniu. Zasnęły nawet wichury i burze. Sama noc zdawała się być snem.
Jako ptak, powracający z dalekich lądów, krążył w głuszy, aż przypadł piersią do ziemi ojczystej i, ogarnąwszy ją wszystką mocą miłowania, poczuł, że jego serce bije zgodnie i zajedno z milionami serc współbraci. I wraz z tem przeświadczeniem spływała w niego moc całego narodu, niezłomne męstwo i determinacya walki usque ad finem. W tej chwili łaski stawał się duszą i czuciem powszechności, jej sumieniem, nieśmiertelną wiarą i prawem.
— Podołam i wydźwignę! — ślubował, podnosząc czoło opromienione gloryą bohaterskiego posłannictwa. I taką mocą zestrzeliły się w nim wszystkie potęgi, że zajaśniał nadziemską pięknością.
Poczuł się wodzem narodu i sprawcą jego przyszłych losów.
Słuszna duma zagrała mu w piersiach mocą wywyższenia i dobrowolnie przyjętej ofiary. Rozumiał bowiem, jako bierze na barki ciężki krzyż i dźwigać go powinien aż do końca dni swoich. Los wynosił go na szczyty niedostępne zwykłym śmiertelnikom, na szczyty Golgoty. Nie uchylił się jednak przed cierniową koroną przeznaczenia. Wszak już umierał dla siebie, aby żyć dla ojczyzny i ludzkości. Przeznaczenie formowało z niego nieśmiertelny płomień, by narodowi rozświecał ciemne i straszne drogi niedoli.
— „Ani z soli, ani z roli, ale z tego, co mnie boli wyrosłem” — przyszły do pamięci słowa Czarnieckiego. Treścią były najgłębszą i jego istności. Wszak z bólu wzięła się jego moc. Męką karmiła się jego dusza