— Kochanej, jak tylko kochać można. Czy wątpisz, droga?
— Nie, ale...
— I cóż?
— Nieraz wydaje mi się, że jestem dla ciebie niczem, widząc cię pochłoniętym przez te nieustanne roztrząsania... Czuję się wtedy tak nic nie znaczącą i zarazem pokrzywdzoną, że jestem zazdrosna o te myśli, które mi ciebie odbierają, rujnują zdrowie, mącą spokój i, nie dając zadowolenia, zabijają nasze szczęście. Powiedz, czy nielepiejby ci było żyć pełnią zwykłego życia, radować się słońcem, używać uciech ludzkich, weselić się i smucić z innymi... Mieć przyjaciół, myśl swobodną i prócz tego mnie, która cię kocham? Powiedz, pomyśl, co lepsze?
— Nie ode mnie to zależy, abym mógł żyć inaczej, możebym nawet i nie chciał. Ciebie zaś i miłość twoją mam przecież — więcej mi nie potrzeba.
— Och, gdybym wiedziała, czem cię oderwać od tych marzeń, jak zmusić do
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/117
Ta strona została przepisana.