Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/127

Ta strona została przepisana.

miarze rozkoszy, rozmarzenie wzięło je w moc swoją.
Jakaś słodycz życia, oderwanego i obezsilającego szczęściem, przepełniła dusze. Bezwiednie padali w objęcia przyrody, z uniesieniem w oczach przymglonych łzami. Dziwny bezwład zginał ich postacie, otwierał ramiona, chaos budził w myślach, snujących leniwie marzenia bez form, trwające mgnienie i zostawiające po sobie ślad w drżeniu duszy, niepokojonej widmem Nieznanego.
Las się skończył, wypłynęli na otwartą przestrzeń.
Na lewo i na prawo wielkie łąki, zamknięte gdzieś na horyzoncie murem lasów, zbiegały lekkim spadkiem ku rzece.
Zatrzymali się przy brzegu. Kobieta wlepiła oczy w szmaragdowo-srebrne pasma prądu i milczała. On wstał, odetchnął pełną piersią wilgotnem powietrzem, przesyconem zapachem czeremchy, obejmując zwolna oczyma świat.
Cicho było i spokojnie.