Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/145

Ta strona została przepisana.

po krótkiej chwili zaczęła się znowu kręcić, dziwacznie poruszać, jakby pochylać w ukłonach lub prostować wyniośle...
Zdjęła mnie nieprzeparta, głucha chęć rzucić kamieniem, ze złości, że mi drzemać nie pozwala, lecz, chcąc to uczynić, należało wykonać ruch jakiś, podnieść rękę. Uporczywie zacząłem się w ten punkt wpatrywać i wnet zapomniałem, na co patrzę. Za- padłem w dziwny stan, że, czuwając z natężoną uwagą, z otwartemi oczyma, nie zdawałem sobie sprawy, że jestem...
Przedmioty odbijały się w mych oczach, jak w zwierciadle, rzucając blady refleks, przysłaniający źrenice nieprzenikającej głębi.
«Żebyś ty, matko, rózgą dziecko siekła...»
Snać dziad, przebudzony na mgnienie, wyrzucił z siebie odruchowo ten urywek i zadrzemał zpowrotem. Drgnąłem, poruszony dosadnością tego śpiewu. Rozejrzałem się dokoła, i znów wzrok mój zatrzymał się na nieznajomym. Stał teraz bliżej,