Stwórców, klękam przed Tobą, pomścij mnie!
Umilkł, bił się w piersi, rozkładał ręce, zginał się ku ziemi. Medale dzwoniły, ogon z brzękiem bił go po piętach...
Nikt się już nie śmiał. W jego głosie było tyle patosu i zarazem cynizmu, że śmiech zamierał na ustach, ale i litość serc nie poruszała.
Oficerowie przysłali mu jakiś datek — przyjął w milczeniu. Na jego twarzy zajaśniała dziwna pogoda, nawet jowjalność. Postękując, powlókł się zwolna ku bramie, podpierając się ciężko na kiju.
Bezwiednie podążyliśmy za nim.
Przystawał, oglądał się nieznacznie i szedł dalej. Minąwszy długi wał, wystający jak cypel na placu, uważał widocznie, że jest już dostatecznie osłonięty, gdyż ukląkł znowu, wyciągnął ręce ku kościołowi i zaczął szeptać głosem, jakby skądś z pod serca dobytym.
— O, Marjo, Królowo, Panienko Najświętsza!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/151
Ta strona została przepisana.