Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/153

Ta strona została przepisana.

nych. — Niechaj ta krew, którą przelałem za ojczyznę najukochańszą, świadczy za mnie, czym oszust!
Rzucił się na ziemię, rozkrzyżował ręce, wybuchnął spazmatycznym płaczem i łkał długo.
Cofnąłem się zawstydzony. Czułem, że otaczający patrzą na mnie z wyrzutem. Więc, ile tylko miałem drobnych, wysypałem w rękę podnoszącemu się z ziemi dziadowi, za moim przykładem poszli inni. Odsunąłem się nabok zły i niezadowolony z siebie. Dziad przyjmował jałmużnę w milczeniu, z uśmiechem słodyczy i godności. Zwolna zaczęto się rozchodzić. Podniósł kij i skierował się, nie śpiesząc, ku wyjściu. Mijając mnie, zatrzymał się na chwalę, nachylił, zajrzał w oczy i szepnął cicho, bezdźwięcznie:
— Panie! I co to panu szkodziło? Poco ma jeden drugiemu przeszkadzać? Każdy żyć potrzebuje...
Na usta wybiegł mu nieskończenie szy-