Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/157

Ta strona została przepisana.

Zbliżyło ich cierpienie, wspólna niedola zbratała.
Kilka miesięcy szpitalnego życia zacieśniło jeszcze mocniej węzły przyjaźni... Stefan, silniejszy z natury, szybciej przychodził do zdrowia; zaczął się już podnosić z łóżka, mógł nawet przejść już o kiju do okna.
Lecz w zdrowiu Bolesława nie było poprawy. Żółty jak wosk, z każdym dniem mizerniejszy, czuł, że coraz bardziej z sił opada. Lekarze nie robili nadziei. Bezsilny i milczący, gdy mówił czasami o ojczyźnie, o powrocie do rodziny, uśmiechał się blado, raczej z rezygnacją, niż z nadzieją.
Leżał bez ruchu, niebieskie, zagasłe oczy, o martwym połysku, wlepił w okno, wychudłą rękę podsunął pod głowę i patrzył...
Ściemniło się, wieczór grudniowy szybko się zbliżał.
Oddalony gwar, niby szum morza, uderzał czasami o szyby, chwilami przedzierał się do wnętrza i, jakby spłoszony mar-