Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Płynie pieśń szeroka, majestatyczna, przepojona uczuciem. Zaczyna więc cichym głosem wtórować:

Kolędować małemu...

Ekstatyczny dreszcz przeszył mu piersi, które go okrutnie zabolały.
— «Jezusowi...» — Łzy zalewały mu oczy, brakło tchu... — «Chrystusowi...».
Rozpalone oczy utkwił w ołtarzu... Wszystko się jakoś dziwnie porusza. Gipsowi święci zstępują z piedestałów, idą ku niemu z uśmiechem.

Dziś dla nas zesłanemu...

wyszeptał już z trudem. Poruszył ustami bez dźwięku, wyprężył się i opadł na poduszkę.
Stefan przypuszczał, że zasypia, zawołał więc nań po imieniu, wziął za rękę, lecz chory nie otworzył już oczu, nie odpowiadał. Choinka, którą trzymał, wypadła mu z dłoni i ułożyła się wpoprzek na łóżku, niby zielona palma, złożona u wezgłowia zmarłego.