Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/172

Ta strona została przepisana.

Siadła na ławce i obserwowała jedzących i teatrzyk. Pierwsi wydali jej się bardzo dobrze: widziała w ich poruszeniach, gestach, twarzach, coś tak wyższego, że z pewnem skupieniem pobożności patrzyła na nich.
Scena odsłonięta, zaległa mrokiem, miała w sobie tajemniczość, która ją przejmowała dziwnem wzruszeniem. Przygniatała swoim ogromem. Pomyślała, że jej drobnej postaci nie widaćby tam było. Wydawała się jej wspaniała — jak świątynia, ze swą głębią, jak ołtarz, zawieszony dekoracją. Nie mogła sobie dokładnie zdać sprawy z wrażenia, gdy ujrzała garsona, mówiącego do dyrektora i wskazującego głową na nią.
Nie patrzała, a czuła, że ktoś idzie ku niej, że patrzą na nią. Zarumieniona, z bijącem sercem — siedziała, nie mogąc się podnieść i nie wiedząc, od czego ma zacząć: słyszała skrzypienie piasku pod nogami i sapanie idącego, a nie odważyła się podnieść oczu. Zobaczyła tylko tuż przy