ziemi, przed sobą — dwoje nóg i dopiero wtedy się podniosła.
— Jestem dyrektor Cabiński — i kończył obcieranie serwetką twarzy i rąk.
Stała przed nim, nie mogąc słowa przemówić.
— Pani raczyła mnie wezwać. — Ukłonił się z godnością.
— Tak — proszę... pana dyrektora... Chciałam prosić... możeby — jąkała, nie znajdując słów odpowiednich.
— Proszę, niech pani spocznie... niech pani się uspokoić raczy... Czy to coś tak ważnego? — Szeptał, nachylając się, a jednocześnie mrugając znacząco na patrzących z werandy.
— O, bardzo ważne! — Podniosła ku niemu twarz.
— Niczego... — zaszemrało mu tylko na ustach.
— Chciałam prosić pana dyrektora o przyjęcie mnie do teatru... — Mówiła teraz szybko, jakby w obawie, że jej odwagi na długo nie starczy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/173
Ta strona została przepisana.