abym tylko żyć mogła. Umiem napamięć tyle sztuk, tyle ról opracowałam... zobaczy pan... Przyjmie pan mnie? — To może jutro się zgłosić — dodała jeszcze, widząc, że nie odpowiada, a przypatruje się. Mówiła krótko, urywanie, gorączkowo. Głos miała dźwięczny, śpiewny, ale przeciągała trochę. Była tak poruszona, że dygotała.
Dyrektor milczał... dopiero odchodząc, rzucił jej przez ramię:
— Niech pani przyjdzie jutro na próbę — o dziesiątej.
— Hej, Cabiński!
— Człowieku!
— Dyrektor! Cóżto? randka w biały dzień, na oczach wszystkich — zaledwie o cztery piętra od Stefci... — krzyczeli doń z werandy.
— Et! jaka tam randka! — odparł kwaśno.
— Któż to taki?
-— Dyrektor nie zamydlisz, uważ. Tylko to nieostrożnie, tak na proscenjum. A chowałeś się, udawałeś. Mamy cię —