rządkowaniu i przeglądaniu swoich rzeczy, których miała dużo. Ucieczkę planowała dawno i przygotowywała starannie.
Na drugi dzień, zaraz po dziesiątej, znalazła się w teatrzyku. Nikogo jeszcze nie było. Z przykrością zauważyła, że nie tak pięknie wyglądało, jak wczoraj. Kurtyny zniszczone, dekoracje poprzecierane, brudne — istne łachmany. Było już około jedenastej — nikt nie przychodził. Tylko zaspany posługacz, w koszuli i boso, zamiatał świątynię sztuki. Kurz, unoszący się tumanami, zmusił ją do wyjścia na ulicę. Poszła na śniadanie, postanawiając wrócić, a gdyby próby nie było, być na przedstawieniu i rozmówić się z dyrektorem stanowczo. Siedziała długo, wybiegając co chwila myślą w nieznaną przyszłość: rozmarzała się. Czuła w sobie siłę, talent, zapał. Zdawało się jej, że dość będzie wystąpić raz na scenie, aby zdobyć wszystko, o czem marzyła... sławę i niezależność.
— Zaczęłam, trzeba iść dalej. A nie zostanę księżą gospodynią, jak matka,
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/178
Ta strona została przepisana.