Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/181

Ta strona została przepisana.

ogromnie znudzeni, zawodząc jakąś zbiorową kankanadę. Co chwila rozlegał się trzask batuty o pulpit i skrzek:
— Halt! Na nowo! Bydło! — mruczał pod nosem.
— Nicoleta na scenę! Zawołać tam! — krzyknął Cabiński z krzesła.
— Zaraz! Jestem! — I z butersznitem w zębach, z pudełkiem cukierków pod pachą, biegła, aż podłoga dudniła.
— Cóż u djabła? Próba — czekamy.
— Na mnie?
— No tak. Chyba pani wie o tem; przyszliśmy nie na spacer. Zaczynać!
— Ale ja nic nie umiem — nie będę śpiewać. Brońcowa niech śpiewa, przecież to jej partja...
— Dostałaś pani rolę? Tak. No, to niema co mówić. Zaczynajmy...
— Nie będę śpiewać!
— Zaczynać! — Uderzył w pulpit, orkiestra się ozwała, sufler poddał pierwsze słowa. Ani rusz nie mogła pochwycić melodji i ucięła ogromnego koguta.