prędkim, gorączkowym, takim, co to z sobą niesie śmierć, przekleństwo, zniszczenie...
Twarz się jej odpowiednio układała, oczy gorzały płomieniem burz, żądz, walki lub, rozpalone nastrojem miłości, spokoju, paliły się jak gwiazdy w noc letnią. Tak to jej jakoś samo przychodziło pod wpływem przypomnienia czytanych i widzianych sztuk, że nie zważała na posługaczy, których coprawda nic a nic nie obchodziły komedjanckie hece — po dwa razy dziennie oglądane.
— Tak samo mój Oleś robił, tak samo — zaszemrał głos z kulisy, od strony kobiecych garderób. Adeptka zatrzymała się zmieszana i podeszła bliżej. Stała tam jakaś średniego wzrostu i wieku kobieta.
— Pani się zaangażowała do nas? — zapytała ostrym, energicznym głosem stara.
— Zupełnie, to jeszcze nie. Mam mieć teraz próbę z dyrektorem orkiestry.
— Aha! z tym opojem. A chce pani
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/190
Ta strona została przepisana.