Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/192

Ta strona została przepisana.

szy się do opinania na manekinie sukni, rzekła: — Musimy się poznajomić.
Adeptka przedstawiła się w kilku słowach.
— A ja jestem Lesiewiczowa. We wszystkiem mogę być użyteczna. Córka moja ma pracownię strojów. Może pani czego potrzeba? nie... Ja zaś teatralną jestem krawcową. Gadu, gadu, pani moja, a przecież trzeba tam iść.
— Ile potrzeba?
— Może trzy ruble wystarczy, zobaczę.
Wzięła pieniądze i wyszła... w jakieś 15 minut powróciła.
— Chodź, pani. Dyrektor czeka.
Za salą restauracyjną był gabinet z fortepianem, w potrzebie używany na próby śpiewane i korepetycje.
Dyrektor już tam czekał. Poznali się
— Mówił mi Cabiński o pani. Co pani może zaśpiewać? Uf, jakie tu ciepło. Może pani uchyli okna — zwrócił się do Lesiewiczowej.
Adeptka stała zaniepokojona jego gło-