sem chrapliwym i potężną postacią, zdenerwowana, niepewna, co wybrać. Usiadła do fortepianu.
— A... pani gra?
— Gram. — Zaczęła grać jakiś wstęp, nie widząc znaków Lesiewiczowej.
— Śpiewaj, pani, co bądź... abym tylko wiedział, jakim głosem władasz. A może pani mogłabyś solowe partje śpiewać?
— Ależ, panie dyrektorze. Ja do dramatu, do komedji wreszcie czuję powołanie, ale nigdy do opery.
— O operze nie mówimy przecież.
— Tylko?
— O tem, o operetce — i uderzył się dłonią w kolano z kankanowem zacięciem.
— Śpiewaj, pani, nie mam czasu i spalę się z gorąca.
Adeptka zanuciła drżącym głosem, ale dość wyrobionym i melodyjnym, jakąś piosenkę. Dyrektor słuchał, a patrzył na Lesiewiczową, wskazując na spieczone pragnieniem wargi. Gdy skończyła, zawołał:
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/193
Ta strona została przepisana.