piała tę drogę... nie żył już — z pochowaniem czekali na mnie. Pani moja — jak zobaczyłam tę pociechę moją, to dziecko najdroższe w trumnie, z obwiązaną głową, to coś pękło we mnie. I tak mi się zrobiło pusto, i tak ciemno a strasznie, że sobie powiedziałam: — Basta! I ja zaraz tu zdechnę. — Żeby był Bóg jaki, tobym powinna była umrzeć. Nie płakałam wcale, tyłkom czuła, że mnie coraz więcej coś pali, rwie, dusi! Tak się płaszczyłam na tej ziemi, która go pokryła, tak wyłam, tak mnie coś gniotło i ciągło tam, gdzie ten mój chłopiec leżał, że psi wyliby nad moją żałością i sieroctwem.
Powiedzieli mi później, że się zakochał w chórzystce i z miłości się zabił. Pokazali mi ją. Tłuk był ostatni, brał ją każdy, kto chciał, wszystkie kulisy nią wycierali... i dla niej się zabił! Jak ją złapałam na ulicy, to ją tak stłukłam, skopałam, zdarłam za łeb, podrapałam pazurami mordę, że mnie aż oderwali. Zabiłabym ścierwę, za mój ból, za moją krzywdę. Takie jest ży-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/205
Ta strona została przepisana.