Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/222

Ta strona została przepisana.

dziwny. Wstrząsnął się. Ogromne, błękitne oczy patrzyły tuż nad nim, w nieskończoność tej lazurowej topieli, pokrajanej smugami purpury, pereł i śniegu. Pies, leżący cicho obok niego i wielkiemi, żółtawemi oczami patrzący w morze z jakąś senną apatją, podniósł się, zawarczał i niespokojnie zaczął strzyc uszami, węszył, aż raptem skoczył i pobiegł ścieżką do drogi, szczekając natarczywie.
Nieznajoma ocknęła się, powiodła wzrokiem po brzegu. Spotkały się ich oczy, przenikały zwolna i wpijały w siebie. Henryk powstał, jakby pod uderzeniem prądu elektrycznego — te ogromne, błękitne oczy, rozwarte szeroko, miały zawrotną głąb morza, ogarniały i ciągnęły nieprzeparcie.
Ostry dźwięk nawoływań rozległ się na drodze. Nieznajoma odwróciła się szybko. Czarna sylwetka mężczyzny stanęła obok niej, rozmawiali przez chwilę i odeszli.
Henryk wydostał się na drogę, przed