długą aleję, cichą, ponurą ulicę masztów, spowitych sieciami.
Cisza... Ucichły katarynki, stanęły karuzele. Tłum posuwa się w milczeniu, zapatrzony przed siebie. Pięć łodzi jest już coraz bliżej. Pochylone, z rozpiętemi żaglami, idą jedna za drugą, podnoszą się na fali i opadają, idą ciężko jak pługi, że tylko brózda pian białych migoce i wije się za niemi.
Są już coraz bliżej, nawprost kobiet-płaczek.
Pięć łodzi — na każdej pośrodku trup, okryty żaglem, że widać tylko sine twarze, zastygłe i jakby w niebo wpatrzone...
Zapada głucha, żałobna cisza...
Ktoś w tłumie krzyczy...
Wjeżdżają do portu. Zwinięto żagle, opuszczono reje, maszty stoją jak krzyże, a pod niemi leży pięciu cichych, pięć ofiar walki z oceanem. Powracają do rodzin, do swoich. Pomęczeni wracają i cisi... Przybijają zwolna do brzegu, gdzie stoją puste łodzie — trumny dla przyszłych ofiar.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/237
Ta strona została przepisana.