nim przejechał, groźny szum leciał, przekleństwa i głuche, płaczliwe jęki.
Często się oglądał, chciał przystanąć i spytać, co to za dziwne głosy, dlaczego płaczą? Lecz zawsze świta zwarta kołem obstępowała go szczelnie, że nie dojrzał nawet narodu.
— Entuzjazm wprost niebywały! — szeptali mu z uśmiechem. Jakaś grupa rzuciła się pod konie, krótka chwila szamotań, krzyków, jęku, i znowu jechali.
— Pod konie się rzucają, by Cię ujrzeć, Panie. Trzeba się bronić od miłości poddanych — szeptali znów rozpromienieni.
W pociągu stanął w szybie i patrzył na ciżbę, tłoczącą się niżej, na peronie. Byli tam chłopi, baby, dzieci, a wszystko wrzeszczało wniebogłosy, wywijając czapkami, machając rękami, płacząc.
Nie mógł zrozumieć, czemu policjanci, ukryci za ludem, tłuką ich pochwami szabel po nogach i także coś krzyczą!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/246
Ta strona została przepisana.