Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/250

Ta strona została przepisana.

kazując służącemu, by nic nie mówił nikomu, ubrał się, wziął pieniądze i drżący, nieprzytomny prawie z wrażenia, doczekał się chwili, gdy pociąg przystanął, i wyskoczył na peron.
Nie zauważył tylko, że równocześnie kilku ludzi wyskoczyło również w tym czasie z drugiej strony pociągu i zniknęło w nocy!
Pociąg ruszył, i On został sam...
Świt już się robił, przymrozek ściął ziemię, szron pobielił dachy. Obejrzał się trwożnie i ruszył prosto przed siebie.
— Pójdę, gdzie mnie oczy poniosą, aż na dno prawdy! — myślał. Zatrzymał się na jakiejś drodze, nie wiedział, gdzie jest, co to za kraj, co za ludzie go zamieszkują, ale szedł odważnie, wioska jakaś czerniała zboku. Zimno mu było i jakoś strasznie! Potykał się na grudzie, z przerażeniem patrząc na pokrzywione, nędzne chałupy, na rozwalone płoty i drogi bagniste...
Jakiś dom ogromny stał przy drodze,