Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/252

Ta strona została przepisana.

przyczepił się błagalnie i, gdy mu postawiono, odsunął się zdumiony.
— Możeby ci panowie ze mną — wskazał chłopów.
— Napić się napijemy, czemu nie, kiedy pan płaci! — ozwał się któryś.
— Wymarźlim kiej psy nad koleją.
— Dwa dni i dwie noce musielim stać na stacji.
— Naczelnik przyjechał i kazał, że może On się zatrzymać, to trzeba, by naród się zebrał. Przykazali, a który chciał się wynieść, to sprali, i musiał wrócić.
Nalewał gorzałkę drżącą ręką i sam pił, chociaż go mdliło i sam zapach przytomności pozbawiał.
— Zdaleka to pan? — pytali ciekawie.
— Z miasta, niedaleko.
— To z powiatu, co? — badali.
Nie wiedział, co mówić, więc pił, zachęcał i gęś podsuwał.
Chłopi pili i jedli, ale jakoś ciszej mówili, ale że wódka robiła swoje, przysiadali się, gwar się podnosił, już niektórzy się ca-