Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Poco, dlaczego?
— Tam powiedzą — i ujął go pod ramią.
Wówczas wyciągnął trochę pieniędzy i wetknął policjantowi w rękę. Policjant spojrzał, schował, uchylił czapkę i ku drzwiom zmierzał.
— Ho, ho! pan musi być ptaszek, to nic, do urzędu pójdziemy!
Dodał mu parę sztuk złota, i wtedy tamten odstąpił.
— Jeżeli pan nie chce spotkać Naczelnika, to droga przez las do stacji. Mogę odprowadzić?
— Dobrze; dobrze — przytakiwał.
Strażnik wyszedł i po upływie kilku minut wrócił blady śmiertelnie, wystraszony i, zwracając pieniądze, wyrzekł:
— Ja tak umyślnie brałem od pana, dla żartów, jestem dobry człowiek, do sądu nie podam, że pan chciał urzędnika przekupić — mówił zlany potem.
Radość nim zatrzęsła — przekonał się