Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/257

Ta strona została przepisana.

— Wczoraj opowiadałam, jak Wielki Harun al Reszyd wyrwał się ze szpitala trędowatych i uciekł.
Skinęli głowami w milczeniu i zapatrzyli się w jej oczy, podobne gwiazdom, co się roziskrzały w bezmiarach, a ona zaczęła:
— «Sułtan uciekał, pędził jak wicher i jak szalony wpadł na stację, pociąg już stał na peronie, ale we drzwiach zagrodził mu drogę jakiś człowiek.
— Proszę o bilet!
Reszyd osłupiał, nie rozumiał bowiem żądania.
— Bilet! Naco? Człowieku, błagam cię, powiedz mi, co to jest takiego? Powiedz! — Bełkotał, chcąc go objąć błagalnie, ale dostał kułakiem w piersi, aż się potoczył na ścianę.
— Poszoł won, pijanica! a nie, to zawołam żandarma!
Kalif cofnął się bezradnie, łzy napełniły mu oczy, a ta męcząca zagadka rozsadzała mózg, że szepnął: