pola zadeszczone, nieobjęte, smutne, pełne obmokłych drzew, dróg błotnistych i niskich, nędznych chałup, przywartych do ziemi.
Harun al Reszyd patrzył, wzdychał i raz po raz sięgał po notes, nie wiedział, co notować, nudził go ten krajobraz, bolały kości, wczoraj tak srogo sponiewierane, a deszcz, trzepiący monotonnie w szyby, usypiał, że zapragnął cichego, ciepłego kąta.
W najbliższym przedziale, w obłokach dymów, siedziało kilku oficerów porozbieranych i grali w karty, gęsto popijając.
— Wam czego? Pszoł! — zakrzyczeli, skoro uchylił drzwi, że cofnął się prędko i już ostrożnie, na palcach, zajrzał do następnego.
Siedział tam jakiś gruby pan w czapce urzędowej, jakaś pani z dwojgiem dzieci i jasnowłosa dziewica, pokryta piegami, spojrzeli wrogo na niego, gdy zajmował miejsce, ale kiedy przemówił do nich po arabsku i wkulił się w kąt, ciągnęli dalej
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/264
Ta strona została przepisana.