teraz górą, oni! Nawet chłopca mi pobili, prawda, że pierwszy zaczął, ale jak śmieli tknąć arabskie dziecko! Bunt wszędzie!
— Żeby ja miał ze dwie — trzy sotnie, tak jabym im pokazał konstytucję! Ucieszyłbym serce! — wzdychał żałośnie.
Reszyd wyszedł pocichu na korytarz i pomyślał z niechęcią:
— Tak samo mówią mi ministrowie, ale co mówi naród? Gdzie prawda? — I poszedł szukać tej prawdy do sąsiedniego wagonu drugiej klasy, przepełnionego Fenicjanami! Zasiadł wolne miejsce i rozglądał się ciekawie.
Rozmawiali półgłosem, dyskretnie, niektórzy czytali gazety, jakaś pani rozcinała francuski romans.
— To tylko Fenicjanie, ale także naród, nie czynownicy! — pomyślał, i serce wezbrało mu radością, że oto nareszcie przemówi, wypyta się i znajdzie tę poszukiwaną prawdę, chrząknął raz i drugi, poprawił mankietów i zapytał o coś sąsiadów.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/266
Ta strona została przepisana.