Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/277

Ta strona została przepisana.

wanie! Z zapartym oddechem wpatrywaliśmy się w pana Jastrzębskiego, który poważnie, jakby mszę odprawiał, odrywał pieczęcie, odwijał, rozkładał...
— Prędzej, panie Janie, prędzej! — niecierpliwił się ojciec.
— Zaraz, nie pali się, list nie zając, nie ucieknie! — odpowiadał.
Żydzi kręcili się niespokojnie, baby wzdychały, a chłopi wytrzeszczali okrągłe oczy na łysinę i czerwony kark pana pocztmistrza.
Listowy Michał, chłop jak dąb, o drewnianej nodze i srogim wąsie, stawał przy nim i powtarzał grzmiącym głosem:
— Wolica! Jasiek, a łapże, chłopie — i rzucał pakiet chłopakowi ze dworu.
— Górki Małe! Mosiek, naści, żydzie...
— Żuromin! Franek, leć duchem...
Kolejno obdzielano dwory, potem plebanję, potem szli kupcy, co bogatsi, a na końcu wszelaka hołota i chłopstwo. Pan Jastrzębski surowo pilnował hierarchji.