Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/287

Ta strona została przepisana.

i pluchy. W domu było ciężko. Uciekałem do księdza, ale klasztor był jakiś straszny, pusty, po korytarzach tłukły się wrony, deszcz zacinał przez wybite okna, a ksiądz smutny. Siedział w celi, pod zielonym, pękatym piecem, palił fajkę i godzinami nie odzywał się do mnie... Albo chodził ze mną po korytarzach, a cośmy minęli jakąś celę, to powtarzał:
— Tu mieszkał ksiądz Sebastjan. Świeć Panie nad jego duszą.
Wiódł mnie na drugie piętro, gdzie w narożniku była cela jasna, pełna kwiatów i kanarków. To była cela ojca Bonawentury.
— On wróci! Jest na Syberji! Wyjdzie mu czas i wróci!
Pilnował, aby wszystko było gotowe na jego przyjęcie. Sam dawał ptakom jeść, sam podlewał kwiaty.
Najbardziej bałem się celi ojca Tymona, na pierwszem piętrze. Okna były zasłonione, drzwi zamknięte na klucz. Wuj