— Chcę być żołnierzem, jak wuj Ludwik — powtarzałem.
Któregoś dnia, późną jesienią, wpadł ksiądz z jękiem:
— Plewna upadła! Osman Pasza w niewoli! Cała armja w niewoli.
— A Ludwik? — krzyknęła matka.
— Niewiadomo. Podobno całe wojsko poddało się.
Matka rozchorowała się ze zmartwienia. Pisali gdzieś listy i czekali długie tygodnie, miesiące. Czekali wciąż. Wrócił wuj Tomasz, zmizerowany, blady, o kuli. Zjawiło się i kilku chłopów bez nóg, bez rąk.
Aż jakoś w marcu przywlókł się stary dziad o kulach, siwy, i usiadł w kuchni. Ponieważ nic nie mówił, więc patrzyliśmy się na niego ze zdziwieniem. Aż dopiero, gdy weszła matka i spojrzała na niego, zawołała:
— Przecież to Michał!
Położył palec na ustach, spuścił głowę i przykucnął pod piecem. Został u nas
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/290
Ta strona została przepisana.