— Pomogą ci, nie śpiesz się, mamy jeszcze dwa tygodnie czasu.
— Frank mi pomoże wpakować resztę, a ty idź od jutra do Mainu.
— Dziwnie mi się już nie chce — przeciągnął się — ależ to dzisiaj dopiero!
— W Mainie chłodniej, zarobisz na drogę — powiedziała zachęcająco.
— Tak mnie rwie do kraju, że leciałbym ptakiem choćby w tej chwili.
— Długo będziemy jechali przez tę wielką wodę?
— Z dziesięć dni. Cała droga weźmie nam ze trzy tygodnie.
— Maj Gad! Całe dziesięć dni wody!
— Kupię parę ciapsów na wieczerzę, Frank przecież przyjeżdża.
— Nie zapominaj o piwie — wołał za nią, gdy schodziła z werandy na ulicę.
— I wódki wam przyniosę — zaśmiała się z trotuaru. — Przystojna była, okrągła i zarazem smukła, w białej twarzy, osypanej złotawym puszkiem, grały szafirowe
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/294
Ta strona została przepisana.