Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/311

Ta strona została przepisana.

— To też powiadają, że każde ich dziecko do któregoś innego podobne!
Po wieczerzy powrócili na werandę z dobrym zapasem ochłodzonych butelek z piwem, bo pomimo nocy i dosyć późnej godziny było jeszcze strasznie gorąco i duszno.
Rozpoczął Michał:
— Posiedzisz u nas do samego wyjazdu?
— Mam urlop na cały miesiąc. W niedzielę tylko muszę jechać do Screnton.
— To się dobrze składa, bo i my tam pojedziemy pożegnać się z teściami. Pójdziesz z nami, w domu jest jeszcze młodsza siostra Merki...
— Czemu nie zobaczyć się i porozmawiać! Co to kosztuje? — jeden albo dwa ice cream’y i tak, i do lasu. — Żartował, zapalając krótką, żołnierską fajeczkę.
Zamilkli. Jeno trzeszczały kolebacze i dygotała podłoga. Uchylonemi drzwiami lała się smuga światła na werandę. Na całem wzgórzu cicho było i ciemno. W do-