Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/314

Ta strona została przepisana.

gorsze, bo chociaż ogólnie już sypiano po dachach, sieniach i werandach, ale i tam nie znajdowano ochłody.
W najbliższą niedzielę, jak było umówione, pojechali do Screnton, wielkiego centrum kopalń miękkiego węgla pensylwańskiego, w odwiedziny do rodziców Merki. Przyjechali spoceni i ledwie żywi z gorączki, z tłoków, panujących na kolejach, bo tego dnia wypadała uroczystość czwartego lipca, i całe miasto, obwieszone sztandarami, zatłoczone okropnie, zalane wrzawą, wystrzałami, spiekotą i pochodami niezliczonych manifestacyj, dawało wyobrażenie prawdziwego piekła. Z największym trudem przepchali się do polskiej dzielnicy, gdzie mieszkali starzy. Przyjęto ich bardzo serdecznie, zwłaszcza iż Merka przywiozła ze sobą dobrze wyładowany kosz, a Michał dwie butelki wódki. Zastano wszystkich w domu. Matka milcząca, zahukana, wylękłemi oczami uważała na każde skinienie męża, zasię stary Walczak, prawdziwy tyran domowy, pijak, macher