Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/323

Ta strona została przepisana.

wisz po starokrajsku — powiedziała jej otwarcie. — Ja już taka głupia nie jestem.
Ale skoro przyszedł Majk, jak nazywała szwagra, i Frank, rozmowa potoczyła się o ich wyjeździć. Besie bardzo sprytnie wypełniała ojcowskie polecenia, tylko że Majk przyjmował je opryskliwie, a Frank z niej przekpiwał.
Odjechała, pogniewana na wszystkich.
— Merka, jeszcze cztery dni! — wołał nazajutrz, idąc do roboty.
Dzień szedł zwyczajny, słoneczny i strasznie upalny, i wypełniony domową krętaniną po brzegi, bowiem sprowadzali się nowo-nabywcy — Bosakowie.
Cała horda dzieci hałaśliwych, rozwrzeszczanych i dzikich hasała po całym domu, aż się trzęsły ściany, i na początek wybito dwie szyby. A jakby nie dość miała zamętu, po południu przyszło parę sąsiadek, przyszłych towarzyszek podróży. Obsiadły stół na werandzie i, popijając kawę, rozgadywały się coraz obszerniej. Właśnie wybijała piąta, kiedy któraś zauważyła