Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/327

Ta strona została przepisana.

słowa, pastwiły się nad jej sercem, a wypadek był tak zwyczajny: źle podstemplowana szychta zwaliła się na niego, połamała mu nogi i zgniotła brzuch i piersi. Jeszcze chwilami odzyskiwał przytomność, ale śmierć już mgliła mu oczy i wołała coraz natarczywiej.
Frank, rychło przyszedłszy do siebie, zażądał przeniesienia brata do domu.
— Nic mu już nie zaszkodzi, ale może wam umrzeć w drodze — tłumaczył doktór, zastrzykując mu jeszcze dawkę morfiny.
Zarząd szpitala się sprzeciwiał, ale przyszło jego paru przyjaciół, i o samym zmierzchu ponieśli go bocznemi ulicami do domu.
Na miejscu zawołano jeszcze znajomego doktora, obejrzał go i szepnął:
— Skończy lada chwila, a cud będzie, jeśli pożyje jeszcze parę godzin.
Leżał na swojem łóżku, wysuniętem na środek pokoju.
Naszło się niemało ludzi, a w jakiejś