Ta strona została przepisana.
— Nie pojadę już... nie pojadę — jęknął ledwie dosłyszalnie i zesztywniał.
Sądzono, że już umarł, i ludzie się porozchodzili, prócz zakonnicy i Franka. I Merka wciąż klęczała, wpatrzona szklanemi oczami w jego twarz zwartą.
Po jakiejś godzinie, a może i dwóch, umierający podniósł oczy na obraz.
— Za coś mnie tak pokrzywdził, Chryste? Za co?
Łzy zaczęły mu spływać grubemi ziarnami po dogasającej twarzy.
Warszawa, 21 grudnia 1920 r.