Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/332

Ta strona została przepisana.

bujaczu, stojącym w nogach łóżka. Z trudem niemałym wydobył z cieniów słabnącemi oczami jej twarz jasną, okoloną puszystemi, czarnemi włosami.
— Wykapana matka! — Niby oślizgły wąż, wypełzłe skądciś sumienie jęło mu okręcać serce i duszę. — Zmiłuj się, Panie! Miłosierdzia! — wołał z otchłani męki niewysłowionym krzykiem rozpaczy. Zapadał się w nicość, przepadał jakby w nocy bez końca, konał, lecz skonać nie mógł, bo ten ból przypomnienia dźwigał go zpowrotem na jaśnię życia. I znowu leżał bez ruchu, brodząc wylękłemi oczami w ciemnościach, zalegających izbę. Czaiły się w niej straszące widziadła spraw dawnych, ludzi pomartych, słów przebrzmiałych i zapomnianych uczuć. Nie pojmował, skąd się biorą i dlaczego co mgnienie rozpryskują się jak bańki mydlane i znowu się stają, zapełniając sobą jego oczy. Świeca rzucała chwiejne smugi światła, burza waliła w dom, powiewy poruszały obrazami, z których niekiedy majaczyły twarze na-