Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/335

Ta strona została przepisana.

Dziewczyna cofnęła się w przerażeniu, jak przed świętokradztwem.
— Niejednego z waszych już w taki sam sposób dysponowałem na śmierć. Cóż poradzić, jak nie można inaczej? Zaczynaj — nalegał, pochylony nad nim; czarny był, suchy, o twarzy jakby wykutej z nieubłagania i surowości. Zatapiał w nim okrągłe, jastrzębie spojrzenia, niby szpony, gotowe do wyrywania z pod serca okrwawionych, najboleśniejszych tajemnic. — Mów prędzej — zmacał mu puls — niewiele ci już pozostaje do życia, ale Bóg doda ci sił, jeszcze zdołasz się wyspowiadać. Otrząśnij się z ziemskiego błota, zanim staniesz przed Panem — głos mu nabrzmiał tkliwością i dobrocią, obtarł mu spocone czoło i poprawił poduszkę.
— Mam się spowiadać przy córce! I wyznać się ze wszystkiego? — zabełkotał nieprzytomnie. — Zlituj się nade mną. Powiem wszystko, nic nie utaję, przecież na sąd idę, przecież w tej ostatniej godzinie nie skłamię przed Panem Bogiem. Bóg