Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/340

Ta strona została przepisana.

— Czuję w powietrzu jakąś znakomitą zapowiedź.
— Program ułożony i będzie stricte wykonany: więc gorąca herbata; potem seans, mocna sensacja, a dopiero po wszystkiem ciężka wyżerka i napitki.
— Marjeta, nie śpij, Sybillo, chodź na kanapę, utulimy cię, sieroto. — Ktoś wołał na młodą dziewczynę, siedzącą pod piecykiem i zapatrzoną w ogień; jej rude, puszyste włosy lśniły polerowaną miedzią. Biała twarz, jakby wycięta z papieru, ani drgnęła, nie odezwała się.
Rozmowy zwolna przygasały. W olbrzymiej pracowni stawało się coraz ciemniej, zimniej i wilgotniej. Rozwłóczyła się jakaś zatęchła i niepokojąca nuda. Zapach terpentyny i farb, ożeniony z zapachem serów, niemiłosiernie wiercił w nozdrzach. Noc styczniowa zaglądała przez wielkie, zapłakane szyby. Wiatr ze skowytem przewalał się po dachach i jakby bezwładnem, przemiękłem cielskiem bił w ściany. Padał rzęsisty deszcz, trzaskał w szyby, bęb-