Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/345

Ta strona została przepisana.

snu i niecierpliwić. Więc którejś nocy, zebrawszy się na odwagę, zapytałem jegomościa, czemu się włóczy po nocy i po cudzych mieszkaniach. Nie odpowiedział, lecz psy zaczęły tak groźnie szczekać i rwać się do mnie, że chwyciłem za rewolwer. Jakby się zapadli w ziemię, a ja, ogłupiały i zmartwiały, przesiedziałem w łóżku do samego rana. I tak mnie te zjawy wykolejały, że zupełnie nie mogłem pracować. Żyłem w cięgłem oczekiwaniu, że nareszcie się dowiem, co to wszystko znaczy. I bałem się coraz bardziej. A za nic w świecie nie byłbym się wyprowadził z tego domu. Żyłem jakby w gorączkowym śnie. W dnie włóczyłem się po kawiarniach, ale o każdym zmierzchu już byłem w domu i z bijącem sercem wyczekiwałem na zjawę. Ciągnęło się to przez długie miesiące. Wreszcie wykułem w sobie wolę i postanowiłem się z nim ostatecznie rozmówić. Którejś nocy marcowej zastąpiłem mu drogę i poprosiłem, żeby mi oznaczył ściśle dnie i godziny swoich spacerów, to na ten czas, żeby