Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/348

Ta strona została przepisana.

Kubuś stanął we drzwiach i zakrzyczał z komicznym patosem:
— Ta ratujcież, przemiękłem aż do pępka!
— Jakże, uczona osoba z Montparnasu per pedes? — zdumiewał się Smok.
— Buty mi całkiem sflaczały. Ale słowo się rzekło, i oto jestem.
— Kobyłka zaraz będzie u płota! Czekaliśmy z seansem tylko na ciebie.
— A co gorzej, że i na kolację — jęknął któryś — o głodnym pysku.
— Cóż panowie do tego deszczu? Namokłem w słodkiej wodzie, niczem śledź w piątek. I Sekwana gwałtownie wzbiera. Wybrzeże koło Notre Damę zalane.
— A myśmy najspokojniej pławili się w mistycznych historjach.
— Szkielet — zdziwił się Kubuś — wygląda na amerykański fabrykat.
— Autentyczny. Dostałem go w spadku po swoim stryju, doktorze.
— Jakiś młody byk i wspaniale rozwinięty — wołał Kubuś, obmacując gołe