Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/349

Ta strona została przepisana.

gnaty. — A to co, ma przedziurawioną czaszkę, na pewno kulą! Nie inaczej, tylko jegomość wygarnął sobie w łeb. Miłe złego początki, a teraz za karę duszyczka skwierczy w gorącej smole, a gnatów malarja używa na szaragi! — podrwiwał Kubuś. —- Nie wiecie, kto to był?
— Stryj nazywał go Adamem. To jakaś tragiczna historja. Rzeczywiście strzelił sobie w łeb. Mam pod błogosławieństwem dbać o całość tego szkieletu.
— Czekaj, pan! — zawrzeszczał naraz Smok. — Ale to prawdziwy karakuł! — wołał, wskazując Kubusia, który, obrośnięty aż po białka, z długim baranim nosem i z głową pokrytą czarnemi pierścionkami włosów, dawał portret karakuła. Nawet uszy długie, przylepione a sterczące niby rogi, dopełniały podobieństwa.
Gruchnęli śmiechem, a któryś zaczął go śpiesznie szkicować.
— Nie sekret, że pan przypomina orangutanga, ale nikt panu tego nie wy-