Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/37

Ta strona została przepisana.
— 37 —

wypadki, to nawet prawo walki! Podstęp! Walki z kim? Z człowiekiem, którego słaby oddech zaledwie dał się słyszeć? Nie! — z losem. Kula nie zawsze trafia — choć zawsze wyrzuconą jest w tym celu. Cóż z tego — fatalność ją niesie. Nie zawsze — częściej oko posłuszne chęci... i trafia, musi trafić, gdy się chce trafić, gdy potrzeba...
Podobne myśli snuły się w mózgu Jana jak szare cienie, odgradzał się od nich wstrętem, stawały się wyraźniejsze, natarczywsze.
— Ładne mieszkanie — myślał, zwracając gwałtem uwagę w inną stronę, na ściany, meble, firanki. Pokój umeblowany był starannie i ze smakiem. Przy łóżku stało krzesło wyściełane, nie mógł się powstrzymać, aby nie dotknąć ręką materji, jaką było obite. — Droga — szepnął kilka rubli łokieć! Kilka rubli! Ha! kto może... to powinien — dokończył w myśli.
Zapalił papierosa. Jednocześnie zbudził się Józef.
— Dzień dobry, jakże spałeś?