Ta strona została przepisana.
— 38 —
— Jak nie można lepiej — przeciągał się Jan z przyjemnością i wypuszczał kłęby dymu.
Józef zakrztusił się silnie.
— Proszę cię, przestań palić, ten dym piersi mi rozrywa...
Jan cisnął z gniewem papierosa i wstał, ubierając się śpiesznie.
— Wychodzisz?
— Nie!
— A palto?
— Palto jest tak dobrem okryciem w mieszkaniu jak surdut, którego nie posiadam — odparł prawie wesoło.
Chory zmarszczył się, kąty ust mu zadrżały, niespokojne oczy wodził po Janie. W twarzy znać było wahanie.
— Jasiu! Mój drogi, nie gniewaj się na propozycję, jaką ci zrobię — szeptał chory, jąkając się. — Poco te omówienia! Nie masz wiele garderoby, a ta, którą posiadasz, nie jest w zbyt świetnym stanie. A ja, widzisz — mówił, jakby się uspra-