Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/65

Ta strona została przepisana.

w rozchylone jeszcze uśmiechem jej wargi, a ramiona obejmowały i cisnęły do siebie z siłą. Była to chwila, a starczyła za wieczność! Było to mgnienie, a starczyło, żeby stracić rozum, świadomość, żeby oszaleć! Była to chwila, a wystarczyła, aby miłość, nieświadoma siebie, wybuchnęła całą siłą, by była rozstrzygającą o losie całej gromadki ludzkiej. Nim Józef mógł wydać okrzyk przerażenia i dojrzeć cośkolwiek, już Jan postawił ją na podłodze i sam, prawie nieprzytomny, bezwładny, padł na kanapę. Był straszliwie zmieniony! Usta białe drżały konwulsyjnie. Twarz pokryła trupia bladość. Oczy o źrenicach rozszerzonych gorzały fosforycznie. Wstrząsały nim dreszcze. Nogi i ręce latały jak w febrze. Długą chwilę siedział, nim przyszedł do siebie. Obejrzał się, jak człowiek, wracający do przytomności. Oddychał krótko i z trudem.
— Zląkłeś się, Janku? — zapytał chory, widząc stan jego.
— Co to było? Kto mówi? — I jak bły-