— Oh, niedoczekanie twoje! Nie dam się okraść!
Trwoga zaczęła mu się wżerać w serce, i niespokojne pytanie utkwiło w mózgu:
— A jak wyzdrowieje?
Ostatnia bytność Naczelnika, jego słowa, pełne znaczenia i zachęty, własne obserwacje — wszystko utwierdzało go w przekonaniu, że śmierć Józia jest dla niego wybawieniem. Miłość pomagała do tego, że pragnął tej śmierci i czekał jej niecierpliwie. Dopiero teraz przyszło mu na myśl, że Józef może wyzdrowieć lub chorować jeszcze bardzo długo.
— Co robić? co robić? — powtarzał, wpatrując się w twarz chorego, który mu się wydawał, przez pryzmat własnych obaw — zdrowszym, pełniejszym sił i życia.
Pogrążał się coraz bardziej w dręczącym niepokoju. Nieraz, ucząc dzieci, zdawało mu się, że spostrzega twarz Józefa ponad głowami chłopców, twarz pełną, tryskającą zdrowiem. Budził się w nocy,
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/79
Ta strona została przepisana.