żoną pod głowę, prawą na kołdrze. Jan dotknął się — była rozpalona i sucha. Posuwając zwolna rękę, doszedł do szyi. Naprężył się straszliwie, plecy wygiął w kabłąk, całą prawą dłonią objął gardło śpiącego i przycisnął do poduszki z szaloną siłą. Józef otworzył szeroko oczy, wyszłe prawie z orbity, powleczone jeszcze nieruchomością snu, a pełne przerażenia. Zrobił jakiś ruch poprzeczny głową, chciał ją unieść... Źrenice ich zbiegły się po raz ostatni.
— Ja... — chciał wykrztusić, ale głos rozpłynął się w jęku ciężkim i, jakby instynktem samozachowawczym wiedziony, rzucił się całem ciałem napoprzek. Jan z szybkością błyskawicy wyciągnął lewą ręką poduszkę z pod niego, rzucił mu ją na twarz i całą swą potężną postacią przycisnął. Kilka chrapliwych, nieuchwytnych rzężeń, kilka drgnień ciała, kilka poruszeń nóg i rąk coraz słabszych i w dłuższych odstępach i koniec!... Skonał!
Jan, przeczekawszy długą chwilę, podniósł się.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/93
Ta strona została przepisana.